Nie warto obawiać się triathlonu

To już ostatnia prosta. Ruszył sezon, uczestnicy gdańskiego programu "Aktywuj się w triathlonie" zaczynają starty i myślą o docelowej imprezie Triathlon Gdańsk, która odbędzie się 19 lipca 2015 roku. A póki co z Marcinem Wojciechowski, pomysłaodawcą projektu rozmawia Paweł Olejnik, jeden z aktywnych uczestników.

%f4


- Obecnie trwa druga edycja „Aktywuj się w Triathlonie”. Jak zrodził się pomysł, stworzenia tego projektu?
- Głównym powodem było to, aby zorganizować dla gdańszczan aktywność, dającą nie tylko przyjemność, ale również wyposażającą w wartości niematerialne. Każdy potrafi w mniejszym lub większym stopniu biegać, jeździć na rowerze czy pływać. Jednakże połączenie tych dyscyplin to pewna sztuka. I wcale nie trzeba być „super manem” żeby ukończyć triathlon. Trzeba znać jednak mankamenty, specyfikę i zasady, łączenia wszystkich dyscyplin. Sam ukończyłem nie jeden triathlon i wiem, jak bardzo istotne są te zasady, których uczymy ambitnych gdańszczan, chcących rozpocząć swą przygodę z tą piękną dyscypliną.
Projekt „Aktywuj się w Triathlonie” jest także elementem promocyjnym imprezę  Triathlon Gdańsk. Nie chcieliśmy budować marketingu tego projektu sportowego poprzez celebrytów, a właśnie zwykłych mieszkańców wykorzystując piękną scenerię gdańskiego molo, plaży czy PGE Areny.

- Jak udało się namówić do współpracy Radio Gdańsk?
- Wiedziałem, że musimy znaleźć partnera, który ma zasięg oraz misję sportową, kogoś, kto pomoże wyłonić właściwe grono trenujących osób. Usiedliśmy do rozmów z Marcinem Dybukiem przedstawiając koncept. W związku iż to nietuzinkowy projekt w obszarze społecznym, pośrednio wpisującym się w kampanię RG „Pomorze biega i pomaga”, Marcin nie zastanawiał się zbyt długo. Poza tym widziałem błysk w oku aktywnego faceta, który chciałby spróbować czegoś więcej niż bieg.

- Jak wybrać ludzi, którzy stworzą właściwą grupę?  
- Projekt trwa 9 miesięcy i składa się z treningów pływackich, rowerowo-spiningowych i biegowych. Wiedzieliśmy, że możemy pracować z niewielką grupą w związku z ograniczeniami infrastrukturalnymi w okresie jesień – zima - wiosna. Bardzo trudno podjąć decyzję, komu dać szansę. Dla nas kluczem była motywacja, zadaliśmy pytanie konkursowe. Wyłoniliśmy osoby, które nas zaintrygowały swoją motywacją, by ukończyć triathlon. Chcieliśmy, aby zwycięstwem i główną wartością było samo ukończenie wyścigu w myśl idei Tri For Fun, analogicznie do Run For Fun, których Gdańsk jest prekursorem. Doskonale to widać na imprezie Gdańsk Biega, w której frekwencja wynosi ponad 5 000 uczestników, gdy nie ma pomiaru czasu, nagród za zajęcie pierwszego miejsca, a zwycięstwem jest dotarcie na metę.

- Dużo było chętnych do startu w pierwszej edycji projektu?
- Aplikowało około 100 osób, w drugiej edycji już ponad 200.

- Jak wyglądał dobór i czy trudno było znaleźć Partnerów, którzy zajmą się opieką nad projektem?
- Szukaliśmy najlepszych. Jestem aktywnym gdańszczaninem i znam się na rynku sportowym. Nie sztuką jest zrobienie weekendowego kursu spinningu, tylko sztuką jest poprowadzenie zajęć w taki sposób, aby ludzie nie chcieli zejść z roweru, pomimo że są skrajnie wyczerpani i są po całym dniu pracy czy położyli właśnie dzieci spać. Takie zajęcia rowerowe prowadzi trenerka spiningu Olga Niewiarowska. To Mercedes w swojej branży. To jak prowadzi zajęcia jest bardzo wyjątkowe. Ważne było dla mnie znalezienie takich trenerów pływania, by przez ponad półroczne przygotowania na pływalni, jeziorze czy morzu byli jednocześnie fachowcami i motywatorami. Dlatego od 4 lat współpracuję z trenerami Tomaszem i Dawidem Dobroczkami ze Szkoły Pływania, Nurkowania, Ratownictwa Argonaut 1988, którzy są profesjonalistami w obszarze metodologii treningu pływackiego, zarówno na elementarnym poziomie jak i szlifowania techniki poszczególnych styli pływackich. Całość spinają fachowcy z Complexsports z Gosią Szczęsną i Patrykiem Sawickim na czele, którzy naprawdę czują triathlon, jako zawodnicy i trenerzy. W założeniach projektu jest prowadzenie zajęć przez firmy, trenerów w ramach świadczeń wzajemnych, promocji.

- Wybór zarówno kadry trenerskiej, jak osób trenujących wypadł dobrze. Widać, że nie są to osoby przypadkowe.
- Był to świadomy wybór  komisji. Spośród aplikacji wybraliśmy tych gdańszczan, którzy rokowali, że uszanują to co dostaną. Nie będą blokować miejsca by skorzystać z pływalni, a po ty by spełnić marzenia i przeżyć przygodę startując w TRIATHLON GDAŃSK organizowanym przez Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji.

- Wszystko praktycznie jest podstawione pod nos.
- Podstawione pod nos i udostępnione za darmo na najwyższym poziomie. Nasz Partner techniczny fitness club Calypso, gdzie odbywają się zajęcia rowerowe ma najnowszy sprzęt i jedną z niewielu sal do spinningu w Trójmieście od podstaw zaprojektowaną pod kątem muzyki, efektów świetlnych i wentylacji, co daje mega doznania i komfort. Treningi, obiekty, trenerzy, konsultacje, wykłady, wymiana doświadczeń i co najważniejsze: wirus nawyku ruchu, wszystko w pakiecie! Chociaż, godziny treningów nie są zbyt komfortowe (22:30 na basenie w drugiej edycji, 5:40 podczas pierwszej edycji), ale uważam jeżeli ktoś ma motywacje do ukończenia triathlonu, nie będzie to dla niego zniechęcające.

- Teraz bardziej osobiście. Jest Pan aktywną osobą. Pana pierwsze przeżycie, które zapamiętał podczas startu w triathlonie?
- Najbardziej przeżyłem start w Suszu na Mistrzostwach Polski. Prowadził mnie Piotr Netter i liczyłem, że wszystko już mi powiedział. Jednak nie przekazał  mi jednej prostej sprawy - pasku do numeru startowego. W pewnym momencie, gdy już wszyscy szykowali się do startu, a z głośników słychać: zapraszamy na rozgrzewkę, okazało się że nie mam go. Skąd ja teraz wezmę opaskę!? Susz nie jest olbrzymim miastem i ciężko o sklep sportowy otwarty od poniedziałku do niedzieli. Wtedy dostałem duże wzmocnienie motywacyjne. Piotr wyciągnął z bagażnika opaskę, którą dostał na prawdziwym, pełnym Ironmanie. Powiedział: Marcin, nie że Ci pożyczam, ofiaruje Ci to, ale liczę że Twój start będzie czymś wielkim, jak hawajska edycja historycznego Ironmana.

- Który etap wyścigu był dla Pana najtrudniejszy?
- Najtrudniejszy? Start części pływackiej, gdy płyniesz w grupie kipiących adrenaliną zawodników. Jestem ratownikiem, instruktorem WOPR, nigdy nie miałem kłopotów z kontaktem w wodzie z ludźmi, jednak start zawodniczy, na wynik,  by zwyciężyć i jak najszybciej zacząć płynąć docelowym tempem, być pierwszym, to zupełnie inna bajka. Nie miałem możliwości trenowania w grupie. Wytrąciło mnie to z rytmu, choć jestem dobrym pływakiem i jest to moja najmocniejsza aktywność w triathlonie, nie umiałem sobie z tym poradzić. Płynąłem asekuracyjnie, podchodziłem pokojowo tzn. jak ktoś płynął mi po plecach albo dostawałem z łokcia, no to ok, ja się przesunę kawałek, niech on płynie. Tak nie jest. Musisz się nauczyć płynąć swoim tempem od samego startu, trzeba się czasami rozpychać, zdobywać przestrzeń najlepszą by konsekwentnie płynąć na pierwszą boję. Oczywiście nie „po chamsku”, ale z szacunkiem  do drugiego zawodnika, który płynie obok. Jednak tego trzeba się nauczyć by nie stracić cennych sekund, szczególnie na krótszych dystansach.

- Jaka jest różnica pomiędzy pływaniem na basenie, a pływaniem w jeziorze czy w morzu?
- Olbrzymia. Samo wejście do otwartego akwenu, po pływaniu w 25 metrowym basenie przez pół roku (październik - marzec) to duża zmiana. Uczestnicy drugiej edycji „Aktywuj się w Triathlonie” będą za chwilę przygotowywali się na akwenie otwartym. Ważne jest wbiegnięcie od sygnału startowego. Przychodzi czas pływania w grupie i walka z osobami, które też chcą się dostać na jak najlepszą pozycję. To jest coś czego da się nauczyć, tzw. start i płynięcie w masie zawodników. Są określone techniki jak zabezpieczyć głowę, jak się odnaleźć w dużej grupie. Czasami ktoś dostaje z łokcia, z pięty, ale oczywiście nie specjalnie. Najwięcej niebezpiecznych zdarzeń dla ratowników jest właśnie podczas startu i na płytkiej wodzie, gdzie dodatkowo w morzu mamy falę przybojową, której też będziemy nauczać podczas treningów na akwenie otwartym.

- Fajnie się rozmawia z pasjonatem sportu. A jak pana rodzina na to?
- Dzisiaj nauczyłem się już wyszukiwać startów w miejscach,  gdzie mogę pojechać z rodziną. Turystyka sportowa jest dziś powszechnym zjawiskiem. Jedziemy na maraton, triathlon, dychę w takie miejsca w Polsce i Europie, gdzie możemy oprócz mojego startu albo skorzystać z biegów dziecięcych czy rodzinnych, albo zobaczyć coś ekscytującego, pozwiedzać, spróbować regionalnych kulinariów. To naturalna rzecz. Np. na maraton i tak jedzie się dzień wcześniej, na zawodach będąc  co najmniej dwie doby, jedna przed na przygotowanie, asymilację, logistyka przedstartowa i zwiedzanie, czas z rodziną. W kolejnym dniu starty dziecięce i start główny. Da się to pogodzić jak ma się wspierającą i aktywną rodzinę, ale to trzeba wspólnie wypracować. Moja 4 letnia córka i 7 letni syn są aktywne i czerpią z tego fun, myślę że udało mi się zaszczepić „nawyk ruchu”. Zawsze planujemy wspólnie kalendarz startów na koniec danego roku, nie tylko pod moim kątem, ale także rodziny. Szukamy startów gdzie w okolicy są atrakcje w postaci parków wodnych, czy interaktywnych muzeów. To ważne żeby się nie zniechęcili, a nakręcali ze mną, by kiedyś zabierali mnie na swoje starty :).

- Chyba nie miały wyjścia, w pozytywnym sensie oczywiście?
- Pokazuję im różne aktywności, z których oni wybierają to, co lubią. Nie ma żadnego problemu, aby wziąć  rzeczy do zabaw i aktywności: frysbee, hulajnogi czy deskorolkę. Dzisiaj jest dużo łatwiej bo organizatorzy zrozumieli, że produkt sportowy musi zawierać walory nie tylko dla samego zawodnika, ale także dla osoby towarzyszącej, nie zawsze będącej kibicem. Kiedyś  było troszeczkę inaczej. Nie myślało się o takich rozwiązaniach i to powodowało konflikty, nie dynamizowało wzrostu frekwencji. Ktoś szedł pobiegać, a ktoś musiał zostać z dziećmi.

- Obecnie jest jednak moda na bieganie, triathlon, różnego rodzaju aktywności…
- Dokładnie. Dzisiaj jest passe brak aktywności w jakiejkolwiek formie. Nie ważne jest to czy biegasz, grasz w bulle, ruszasz się z psem w postaci dogtrekingu czy agility. Najważniejsza jest świadomość, że najtańszym panaceum na długowieczność jest ruch. Oczywiście dużą rolę odgrywają organizatorzy imprez, którzy starają się stworzyć imprezę atrakcyjną nie tylko dla samego zawodnika. Na uczelni powtarzam studentom, że idealny produkt sportowy, to taki który uwzględnia potrzeby trzech grup: uczestników, kibiców, mediów i sponsorów.

- A jakby Pan zachęcił tych, którzy biegają, a jeszcze nie próbowali triathlonu?
- Powiem tak. Jest to kwestia osobowości. Biegi  uliczne, to niezwykła przygoda. Można się rozwijać: 5,  10 km, półmaratony, maratony. Są tacy, którym wystarczy  ten poziom endorfin, adrenaliny, inżynierii przygotowań i startu nawet w obszarze samych rekreacyjnych przebieżek bez celu startowego. Ale są też tacy, którzy chcą czegoś więcej w myśl koncepcji: „bieganie to za mało”.
I dużo w tym prawdy. Ukończyłem 7 maratonów, z „życiówką” 3:00:40 i dziś zaliczam biegi uliczne jako element przygotowań do innych aktywności, czy to do triathlonu, wyjazdu narciarskiego czy biegu z gatunku survival race. Nie warto obawiać się dyscypliny jaką jest triathlon. Jest to piękny sport, bardzo wszechstronnie rozwijający nasze ciało, dający dużo przyjemności z przełamywania naszych słabości. Triathlon to niekończąca się przygoda. Przygoda, która daje dużo frajdy dla amatorów, którzy nie muszą być mistrzami w każdej z dyscyplin, wystarczy umieć biegać, jeździć na rowerze i nie bać się wody, reszta to chęci i czas. Znam pracowników biurowych, którzy świetnie sobie radzą już w pełnym Ironmanie, a zaczynali tylko z dobrą umiejętnością jazdy na rowerze. Byli podbudowani mocną stroną swojej jednej dyscypliny, czy drugiej zyskując przewagę czasową. Po każdym starcie intensywnie pracowali wzmacniając słabszą dyscyplinę, by zyskać kolejne minuty. PR jest taki, że to sport dla twardych ludzi. Oczywiście, trzeba mieć stalową motywację. Czasami trzeba wyjść na trening kiedy pada deszcz czy śnieg, wieje wiatr i psa trudno z domu wyciągnąć. W końcowej fazie przygotowań, mamy nawet dwa treningi, na tzw. zakładkę, by nauczyć się przejścia z jednej dyscypliny na drugą. Kluczem jest zaplanowany system przygotowań i konsekwencja w jego realizacji.

- Od czego należy zacząć?
- Najpierw zachęcam każdego żeby wystartował w sprincie, na krótkim dystansie. Ja tak zaczynałem przygodę z triathlonem, gdzie nie potrzeba tej całej maszynerii triathlonowej – trudnych, długich treningów, super sprzętu. Ludzie nie mają na to czasu ani kasy. Czasami trudno to poskładać. Ale do sprintu można się przygotować naprawdę w krótkim czasie bez angażowania środków na super rower czy piankę. I tu w ramach walki o urwanie każdej minuty na mecie możemy myśleć o profesjonalnym sprzęcie, trenerze personalnym. Jeśli komuś to zasmakuje,  to już nie trzeba go motywować, bo to jest tak piękna przygoda, która działa jak narkotyk. Chcemy to ciągle robić, rywalizować z poprzednim czasem, zestawiać z wynikami znajomych albo wspólnie zwiedzać ciekawe miejsca.

Paweł Olejnik
Powrót do listy