Od kajaka do Ironmana, czyli moja triathlonowa droga… :)
Od kajaka do Ironmana, czyli moja triathlonowa droga… :)
Akt pierwszy: Tuchomie 10.4
19 lipca 2014 roku. Sobota. Żar lał się z nieba od rana. Wstałem wcześnie i pojechałem do Nowego Portu pożyczyć od kolegi rower MTB. Nie bardzo radziłem sobie ze zmienianiem przerzutek. Kilkanaście lat wcześniej zostałem postawiony przed wyborem – buty piłkarskie lub pierwszy rower górski. Wybrałem futbol. Na dwóch kółkach jeździłem kilka razy w życiu - zawsze w bólach i z problemami (te cholerne manetki…). Na szczęście nie potrzebowałem już bocznych kółek podporowych, nikt też nie musiał mnie prowadzić na drewnianym kiju od szczotki. Mogłem startować…
Godzina 9.15. Dojechałem na gdańskie molo. W pasie nadmorskim, między Brzeźnem a Jelitkowem, spędziłem setki wakacyjnych godzin. Grając w siatkówkę, kopiąc piłkę między turystami, biegając na alejkach, wbiegając „po szyję” w morze i rzucając się na fale. Uwielbiam to miejsce. Tego dnia drewniany pomost zapełniony był spacerowiczami i kibicami. Kwadrans wcześniej wystartował triathlon na dystansie ¼ Ironmana. Najlepsi wychodzili już z wody. Specjalnie wyłożoną „trawą” dobiegali do strefy zmian. Wsiadali na rowery i pędzili w kierunku najpiękniejszego polskiego stadionu. Ustawiłem się na zawrotce. Cztery okrążenia. Pierwszy zawodnik, drugi, trzeci, czwarty, piąty… Trzeci jechał mój przyszły trener pływania Krzysiek, z piątym chodziłem do liceum. Jesteśmy w tym samy wieku, ludzie tacy sami jak ja. Prawie tacy sami. Ja nie potrafiłem pływać, a rower wciąż stanowił dla mnie „czarną magię”. Po kolejnym nieudanym maratonie straciłem motywację. Odnalazłem ją kibicując na gdańskim triathlonie. Niestety nie mogłem obserwować lipcowych zmagań do końca. Jadąc w stronę domu wiedziałem już jednak, że to sportowe wyzwanie dla mnie :)
Jezioro Kamieniczno. Tuchomie pod Bytowem. Godzina 16.00. Zawodnicy startowali co dwie minuty. 400 metrów kajakiem. 6400 metrów rowerem. 3600 metrów biegu. Tak wyglądały pierwsze Mistrzostwa Polski Amatorów w „Kaszubskim Triathlonie”. Poszło mi bardzo przeciętnie. W wodzie problemy z nawigacją, na rowerze za twardo i problemy na podjazdach (biegłem z rowerem), wyszedł też brak wybiegań i treningów zakładkowych. Oczywiście świadomie przesadzam, o „zakładkach” nie miałem wówczas bladego pojęcia, a całą imprezę potraktowałem raczej rekreacyjnie. Pojechałem, wystartowałem i ukończyłem. Chciałem więcej, dużo więcej. Tego dnia nad kaszubskim jeziorem wykrystalizował się ambitny cel na następny rok: popłynąć w Zatoce Gdańskiej, pojechać „szosą” wokół bursztynowej areny i zafiniszować z uniesionymi rękami na molo.
Akt drugi: gdyby ten sport był łatwy, to nazywałby się piłka nożna
Stara mądrość mówi, że jeżeli przyszedłeś do triathlonu z biegania to na pewno świetnie pływasz. Treningi w basenie rozpocząłem w październiku, kilka tygodni przed inauguracją programu „Aktywuj się w triathlonie”. Nauka pływania na boku, tonące nogi (fatalna sprawa), deska i inne dodatkowe sprzęty, tragiczna „żabka”, przerzucenie do małego basenu. Trzy lata chodziłem do liceum z basenem, wcześniej rodzice wozili mnie na zajęcia na politechnikę. Stracony czas. Wyraźnie odstawałem od grupy. Od listopada trenowałem 3-4 razy w tygodniu, szło mi bardzo słabo. Z co drugiego treningu wychodziłem zły i podłamany. Czekałem na przełom, czekałem na piankę. Długo czekałem…
W międzyczasie rozpoczęły się zajęcia spinningowe (dla mnie nowość - świetna sprawa)
i zorganizowane treningi biegowe. Od kilku miesięcy trenuję co najmniej 10 godzin w tygodniu. Na wiosnę kupiłem rower, nauczyłem się zmieniać przerzutki. Pokochałem jazdę na „szosie”. Wziąłem udział w dwóch wyścigach kolarskich. Po czterech latach „walenia głową w mur” pobiłem biegowe rekordy na 10km i w maratonie. Zdecydowanie poprawiła mi się wydolność. Sportowo cały czas idę do przodu, ale na basenie… dalej nie najlepiej.
Pianka zdecydowanie poprawiła moją sylwetkę w wodzie i podniosła nogi. Coś tam pływam, nie poddaję się. Pod koniec czerwca wybrałem się na pierwsze treningi „open water”. W Zatoce czułem się niepewnie, strasznie mnie rzucało w wodzie. Na jeziorze Wysockim było zdecydowanie lepiej.
W niedzielę pierwszy start w Suszu na dystansie sprinterskim. Po wczorajszych zajęciach jestem dobrej myśli. Dam radę.
Akt trzeci: I have a dream… Gdynia 70.3
Ciężko trenuje. Momentami za ciężko. Po październikowych biegach zapewne odpuszczę na kilka tygodni. Następny sezon musi być lżejszy, dla siebie i najbliższych. W chwili obecnej skupiam się jednak na triathlonie i starcie w Gdańsku. Szanse daną mi przez udział w programie „Aktywuj…” chciałbym wykorzystać w stu procentach. Wiem, że robię postępy, forma rośnie. Powoli myślę także
o wydłużeniu dystansu. Jestem w stanie sobie wyobrazić dwugodzinną „walkę biegową” zaraz po trzygodzinnej jeździe na rowerze. ½ Ironmana, dlaczego nie?
Zawsze można zapisać się i wystartować w popularnej „połówce” w Przechlewie lub w Malborku. To nie będzie jednak to samo. Moje miasto to Trójmiasto. Startując w Gdyni, będę czuł się jak u siebie. Znana trasa biegowa, płaska droga rowerowa na Rumię, wśród zawodników i kibiców będzie zapewne wiele znajomych twarzy. W sierpniu będziemy mieli nad naszą Zatoką triathlonowe święto, które byłoby dla mnie kapitalnym podsumowaniem ciężkiej pracy jaką wykonuję od kilkudziesięciu tygodni na treningach.
Pierwszy raz w Polsce. Legendarny dystans. 1900 metrów w wodzie, 90 kilometrów na rowerze, 21,097 kilometra biegu. Tak, chcę zostać IRONMANEM. Gdynia 70.3 brzmi znacznie lepiej niż Tuchomie 10.4 :)
Na platformie blogowej Radia Gdańsk można znaleźć zdjęcie, które moim zdaniem spokojnie można wykorzystywać jako reklamę tego pięknego sportu, jakim jest triathlon i pokazywać początkującym amatorom. Posiada bowiem duże walory motywacyjne i jest jednym z powodów dla których chcę uczestniczyć w gdyńskiej imprezie. Chcę wystartować dla sportowych emocji, smaku zwycięstwa nad samym sobą i własnymi słabościami, radości na mecie i łez szczęścia po ponad pięciogodzinnym wysiłku. Jak to mówią maratończycy: „Ból jest chwilowy. Chwała wieczna”. Szczęście i endorfiny na ostatnich metrach i po zakończeniu wyścigu są dla osoby uprawiającej sport bezcenne.
Yes, I can. Chciałbym, aby moja triathlonowa droga, która rozpoczęła się od kajakowego startu na kaszubskim jeziorze, była kontynuowana 9 sierpnia przez pokonanie - SWIM, BIKE, RUN - wyrażonego w milach dystansu 70.3. Mam takie marzenie… W wodzie będę unosił się niczym
w Morzu Martwym, na rowerze będę pędził jak na zjazdach podczas czerwcowego wyścigu na Armii Krajowej, półmaraton będzie natomiast „wisienką na torcie”, przebiegnę go swobodnie, bez „ściany”
i skurczy, a na mecie będę cieszył się jak Mateusz Petelski na wyżej opisanym zdjęciu.
Gdańsk, 26 czerwca 2015 roku
Godzina 13.30, do startu pozostało 43 dni, 21 godzin i 30 minut
Piotr Bejrowski
Załącznikiem do tekstu jest kolaż. Zdjęcia w nim wykorzystane pochodzą z archiwum autora tekstu oraz z bloga http://petelski.radiogdansk.pl/index.php/blogerzy/mateusz-petelski
Akt pierwszy: Tuchomie 10.4
19 lipca 2014 roku. Sobota. Żar lał się z nieba od rana. Wstałem wcześnie i pojechałem do Nowego Portu pożyczyć od kolegi rower MTB. Nie bardzo radziłem sobie ze zmienianiem przerzutek. Kilkanaście lat wcześniej zostałem postawiony przed wyborem – buty piłkarskie lub pierwszy rower górski. Wybrałem futbol. Na dwóch kółkach jeździłem kilka razy w życiu - zawsze w bólach i z problemami (te cholerne manetki…). Na szczęście nie potrzebowałem już bocznych kółek podporowych, nikt też nie musiał mnie prowadzić na drewnianym kiju od szczotki. Mogłem startować…
Godzina 9.15. Dojechałem na gdańskie molo. W pasie nadmorskim, między Brzeźnem a Jelitkowem, spędziłem setki wakacyjnych godzin. Grając w siatkówkę, kopiąc piłkę między turystami, biegając na alejkach, wbiegając „po szyję” w morze i rzucając się na fale. Uwielbiam to miejsce. Tego dnia drewniany pomost zapełniony był spacerowiczami i kibicami. Kwadrans wcześniej wystartował triathlon na dystansie ¼ Ironmana. Najlepsi wychodzili już z wody. Specjalnie wyłożoną „trawą” dobiegali do strefy zmian. Wsiadali na rowery i pędzili w kierunku najpiękniejszego polskiego stadionu. Ustawiłem się na zawrotce. Cztery okrążenia. Pierwszy zawodnik, drugi, trzeci, czwarty, piąty… Trzeci jechał mój przyszły trener pływania Krzysiek, z piątym chodziłem do liceum. Jesteśmy w tym samy wieku, ludzie tacy sami jak ja. Prawie tacy sami. Ja nie potrafiłem pływać, a rower wciąż stanowił dla mnie „czarną magię”. Po kolejnym nieudanym maratonie straciłem motywację. Odnalazłem ją kibicując na gdańskim triathlonie. Niestety nie mogłem obserwować lipcowych zmagań do końca. Jadąc w stronę domu wiedziałem już jednak, że to sportowe wyzwanie dla mnie :)
Jezioro Kamieniczno. Tuchomie pod Bytowem. Godzina 16.00. Zawodnicy startowali co dwie minuty. 400 metrów kajakiem. 6400 metrów rowerem. 3600 metrów biegu. Tak wyglądały pierwsze Mistrzostwa Polski Amatorów w „Kaszubskim Triathlonie”. Poszło mi bardzo przeciętnie. W wodzie problemy z nawigacją, na rowerze za twardo i problemy na podjazdach (biegłem z rowerem), wyszedł też brak wybiegań i treningów zakładkowych. Oczywiście świadomie przesadzam, o „zakładkach” nie miałem wówczas bladego pojęcia, a całą imprezę potraktowałem raczej rekreacyjnie. Pojechałem, wystartowałem i ukończyłem. Chciałem więcej, dużo więcej. Tego dnia nad kaszubskim jeziorem wykrystalizował się ambitny cel na następny rok: popłynąć w Zatoce Gdańskiej, pojechać „szosą” wokół bursztynowej areny i zafiniszować z uniesionymi rękami na molo.
Akt drugi: gdyby ten sport był łatwy, to nazywałby się piłka nożna
Stara mądrość mówi, że jeżeli przyszedłeś do triathlonu z biegania to na pewno świetnie pływasz. Treningi w basenie rozpocząłem w październiku, kilka tygodni przed inauguracją programu „Aktywuj się w triathlonie”. Nauka pływania na boku, tonące nogi (fatalna sprawa), deska i inne dodatkowe sprzęty, tragiczna „żabka”, przerzucenie do małego basenu. Trzy lata chodziłem do liceum z basenem, wcześniej rodzice wozili mnie na zajęcia na politechnikę. Stracony czas. Wyraźnie odstawałem od grupy. Od listopada trenowałem 3-4 razy w tygodniu, szło mi bardzo słabo. Z co drugiego treningu wychodziłem zły i podłamany. Czekałem na przełom, czekałem na piankę. Długo czekałem…
W międzyczasie rozpoczęły się zajęcia spinningowe (dla mnie nowość - świetna sprawa)
i zorganizowane treningi biegowe. Od kilku miesięcy trenuję co najmniej 10 godzin w tygodniu. Na wiosnę kupiłem rower, nauczyłem się zmieniać przerzutki. Pokochałem jazdę na „szosie”. Wziąłem udział w dwóch wyścigach kolarskich. Po czterech latach „walenia głową w mur” pobiłem biegowe rekordy na 10km i w maratonie. Zdecydowanie poprawiła mi się wydolność. Sportowo cały czas idę do przodu, ale na basenie… dalej nie najlepiej.
Pianka zdecydowanie poprawiła moją sylwetkę w wodzie i podniosła nogi. Coś tam pływam, nie poddaję się. Pod koniec czerwca wybrałem się na pierwsze treningi „open water”. W Zatoce czułem się niepewnie, strasznie mnie rzucało w wodzie. Na jeziorze Wysockim było zdecydowanie lepiej.
W niedzielę pierwszy start w Suszu na dystansie sprinterskim. Po wczorajszych zajęciach jestem dobrej myśli. Dam radę.
Akt trzeci: I have a dream… Gdynia 70.3
Ciężko trenuje. Momentami za ciężko. Po październikowych biegach zapewne odpuszczę na kilka tygodni. Następny sezon musi być lżejszy, dla siebie i najbliższych. W chwili obecnej skupiam się jednak na triathlonie i starcie w Gdańsku. Szanse daną mi przez udział w programie „Aktywuj…” chciałbym wykorzystać w stu procentach. Wiem, że robię postępy, forma rośnie. Powoli myślę także
o wydłużeniu dystansu. Jestem w stanie sobie wyobrazić dwugodzinną „walkę biegową” zaraz po trzygodzinnej jeździe na rowerze. ½ Ironmana, dlaczego nie?
Zawsze można zapisać się i wystartować w popularnej „połówce” w Przechlewie lub w Malborku. To nie będzie jednak to samo. Moje miasto to Trójmiasto. Startując w Gdyni, będę czuł się jak u siebie. Znana trasa biegowa, płaska droga rowerowa na Rumię, wśród zawodników i kibiców będzie zapewne wiele znajomych twarzy. W sierpniu będziemy mieli nad naszą Zatoką triathlonowe święto, które byłoby dla mnie kapitalnym podsumowaniem ciężkiej pracy jaką wykonuję od kilkudziesięciu tygodni na treningach.
Pierwszy raz w Polsce. Legendarny dystans. 1900 metrów w wodzie, 90 kilometrów na rowerze, 21,097 kilometra biegu. Tak, chcę zostać IRONMANEM. Gdynia 70.3 brzmi znacznie lepiej niż Tuchomie 10.4 :)
Na platformie blogowej Radia Gdańsk można znaleźć zdjęcie, które moim zdaniem spokojnie można wykorzystywać jako reklamę tego pięknego sportu, jakim jest triathlon i pokazywać początkującym amatorom. Posiada bowiem duże walory motywacyjne i jest jednym z powodów dla których chcę uczestniczyć w gdyńskiej imprezie. Chcę wystartować dla sportowych emocji, smaku zwycięstwa nad samym sobą i własnymi słabościami, radości na mecie i łez szczęścia po ponad pięciogodzinnym wysiłku. Jak to mówią maratończycy: „Ból jest chwilowy. Chwała wieczna”. Szczęście i endorfiny na ostatnich metrach i po zakończeniu wyścigu są dla osoby uprawiającej sport bezcenne.
Yes, I can. Chciałbym, aby moja triathlonowa droga, która rozpoczęła się od kajakowego startu na kaszubskim jeziorze, była kontynuowana 9 sierpnia przez pokonanie - SWIM, BIKE, RUN - wyrażonego w milach dystansu 70.3. Mam takie marzenie… W wodzie będę unosił się niczym
w Morzu Martwym, na rowerze będę pędził jak na zjazdach podczas czerwcowego wyścigu na Armii Krajowej, półmaraton będzie natomiast „wisienką na torcie”, przebiegnę go swobodnie, bez „ściany”
i skurczy, a na mecie będę cieszył się jak Mateusz Petelski na wyżej opisanym zdjęciu.
Gdańsk, 26 czerwca 2015 roku
Godzina 13.30, do startu pozostało 43 dni, 21 godzin i 30 minut
Piotr Bejrowski
Załącznikiem do tekstu jest kolaż. Zdjęcia w nim wykorzystane pochodzą z archiwum autora tekstu oraz z bloga http://petelski.radiogdansk.pl/index.php/blogerzy/mateusz-petelski